Nie uduś kotka

Nie uduś kotka

Pamiętam, że jako dziecko tak uwielbiałam zwierzątka, że one zwiewały przede mną gdzie pieprz rośnie. Nadmiernie głaskane kotki i przyduszane siłą przytuleń szczeniaczki, a także miętolone w 3-letniej garści kurczaczki. Dzieci nie mają wyczucia i czasami przed nagłą śmiercią chroni ulubionego zwierzaczka jedynie bezpieczny dystans. Albo ostre zęby.

Potem dorastamy i uczymy się stawiania własnych i szanowania cudzych granic.

No chyba, że się nie uczymy. Najczęściej wtedy, kiedy nie są szanowane nasze. Na przykład mama uważa, że dziecko jest przedłużeniem jej samej i mimo odcięcia fizycznej pępowiny na porodówce, tej psychicznej nie potrafi odciąć nawet wtedy, kiedy synek czy córeczka mają już siwe włosy i zmarszczki.

W Polsce jest to szczególnie uciążliwy problem, bo kolejne pokolenia mieszkają ze sobą, albo blisko siebie i bywa, że Ape Regina ( Królowa pszczół), czyli Królowa Matka decyduje o zakupach, sposobie spędzania czasu i kierunku wykształcenia już nie tylko dzieci, ale i wnuków. W mojej rodzinie babcia oceniała swoje dzieci i wnuki bez przerwy i większość szalenie starała się zasłużyć na jej aprobatę. Mnie zwisało, wystarczył mi apodyktyczny tatuś, jej najstarszy syn i związany z tą jego apodyktycznością nieco przydługi okres dojrzewania. Odkąd dorosłam, zdanie tatusia też mi zwisa i powiewa.

Ale spotykam na różnych warsztatach bardzo metrykalnie dorosłe już kobiety, dla których nadal zdanie mamusi czy tatusia jest najważniejsze na świecie. Lata mijają, a one wciąż nie potrafią przeciąć niewidzialnej pępowiny. Czasem ta pępowina łączy już tylko z grobem, ale w głowie wciąż rządzi głos rodzicielski.

Nie zrobią tego, na co mają ochotę, bo co by mamusia powiedziała. Lub mąż. Albo sąsiedzi. Zewnątrzsterowne, jak by to nazwał ładnie psycholog. I wiecznie w pozycji ofiary, ja nic nie mogę, bo inni. Bo mi zrobili, bo mi powiedzieli, bo mi nie pozwolili. Na oko rzutka bizneswoman, w środku mała dziewczynka.

Co z tego dla nas, drogie wiedźmy?

Ano dwa ważne zadania.

Pierwsze to takie, żeby w końcu dorosnąć i wziąć odpowiedzialność za własne życie i szczęście we własne ręce. Nie zwalać na rodziców, zrobili co mogli. Czasem niewiele mogli, bo sami byli poranieni i pokaleczeni.

Pora dojrzeć. Przepracować problemy. Można na terapii indywidualnej lub grupowej, można samej, choć będzie trudniej. A potem zbudować własne, niezależne od zdania innych, życie. Znaleźć własną ścieżkę, nawet z aniołami, jak ktoś lubi, czemu nie.

A drugie, nie mniej ważne. Nie rób tego swoim dzieciom. Dziecko to nie jest przedłużenie twojej osobowości, ani maszynka do spełniania twoich pragnień i ambicji. To osobny człowiek, dla którego byłaś bramą do tego świata i pierwszym schronieniem. Ale ma swoją ścieżkę i swoje powołanie. Swoje własne talenty i marzenia.

Na początek przestań się o nie martwić i zacznij w nie wierzyć.

 

 

1 Comment
  • M
    Posted at 12:56h, 29 września Odpowiedz

    Amen 🙂

Post A Comment