01 cze Wszystkie spotykamy się z tym samym mężczyzną
Tak sobie ostatnio rozmawiamy w wiedźmowym gronie dzieląc się swoimi historiami, przemyśleniami i odkryciami na temat naszych sympatycznych kolegów. Wśród nas mężatki, rozwódki i te, które dopiero rozwód planują lub o nim marzą. Są też takie w nowych, szczęśliwych związkach, ale też im się kilka obserwacji zgadza, tylko jeszcze wystarcza uczuć i cierpliwości.
W końcu pada konkluzja: „Chyba wszystkie spotykamy się z tym samym mężczyzną”.
Przedstawiam więc listę cech wspólnych, którą udało nam się ustalić. Tych męskich cech, które powtarzając się w opowieściach niejedną zaprowadziły już przed oblicze Wysokiego Sądu, mimo wcześniejszej deklaracji, że „nie opuszczę cię aż do śmierci”. Powinno się dodawać „aż do śmierci mojej nadziei na harmonijną współpracę”.
Bo chyba głównie o to chodzi.
Uprzedzam oburzonych kolegów, że od każdej przytoczonej reguły znam wyjątki, ale te wyjątki nie są do wzięcia, bo ich kobiety nie oddałyby ich za żadne skarby.
Chodzi mianowicie o to, że niewielu jest mężczyzn, do których dociera prosta prawda, że w związku starać się powinny obie strony. Że związek to praca, a kobieta raz zdobyta, nie jest zdobyta na zawsze. A jej klasa, uroda, intelekt, umiejętności domowe czy wszelkie inne nie są dowodem na zajebistość mężczyzny u jej boku. Mogła się po prostu pomylić z wyborem. Więc jeśli zachodzi takie prawdopodobieństwo, to weź się za siebie człowieku, zanim przejrzy na oczy.
Więc podzielam wstręt moich koleżanek do chyba czołowej męskiej cechy z katalogu cech irytujących, jaką jest słynna męska ENERGOOSZCZĘDNOŚĆ.
Czyli mówiąc potocznie, zwyczajne, obrzydliwe lenistwo. Tak ja wiem, lew na sawannie też głównie leży. A lwice polują. Może dlatego wciąż mieszkają na sawannie, a nie w domach z bieżącą woda i centralnym ogrzewaniem.
Ile można mieć półek, które wciąż czekają na przykręcenie i nie trzeba co pół roku przypominać. Ile razy można samotnie odwozić i odbierać potomstwo ze szkół i przedszkoli, po drodze załatwiając zakupy, żeby potem ugotować z nich obiad i usłyszeć komentarz: „Mogłabyś wyrzucać obierki kiedy gotujesz?”
Pochodną tej cechy naczelnej są na ogół pomniejsze, jak na przykład ten zagadkowy problem ze wzrokiem, który nie pozwala dostrzec kończącej się rolki papieru toaletowego, kosza na brudne pranie i kotów z kurzu na podłodze.
Jeśli chodzi o zmysły, to ogólnie ma się wrażenie pewnego upośledzenia i serio zachodzę w głowę jakim cudem niektórzy mężczyźni zostają stroicielami fortepianów, skoro większość najwyraźniej jest na wpół głucha. W każdym razie w obszarze przyswajania komunikatów o stanie emocjonalnym i potrzebach partnerki.
O węchu nic nie powiem, bo nie chcę się znęcać. Nie kopie się leżącego. Odór męskich skarpet był skuteczną linią demarkacyjną oddzielającą akademik męski od żeńskiego. A aura otaczająca męskie szatnie stadionowe bywa bardziej skuteczna niż prawa szariatu w kwestii segregacji płciowej.
Co do smaku, nie czepiam się i jeśli trafi się facet, który lubi gotować co najmniej tak samo jak jeść, bierz w ciemno.
Jeśli chodzi o dotyk, to gdyby tylko dotarło do kolegów, że w przeciwieństwie do większości z nich, mamy więcej niż jeden obszar wrażliwy na pobudzenie to może cieszyłybyśmy się w kraju nad Wisłą nieco bardziej wyrafinowanym ars amandi.
Jednak chyba najczęściej słyszaną z ust moich pięknych koleżanek skargą w kierunku mężczyzn jest oskarżanie ich o EGOIZM. O to splecione w helisie DNA w trzecią nitkę absolutne przekonanie, że ich potrzeby, plany i pragnienia są najważniejsze na świecie.
No i ja tu, koledzy, nie potępiam.
Ja biorę przykład.
Irena
Posted at 09:48h, 01 czerwcamężczyźni stosują zasadę (wiele kobiet też, niestety, nie tylko w związku ale i w rodzinie, znajomości): mało dawać, dużo brać i oczekiwać zachwytów
Wiedźma Radzi
Posted at 10:04h, 01 czerwcaa to się słabo sprawdza 😉