Dlaczego już na nikogo nie czekam 2.

Dlaczego już na nikogo nie czekam 2.

Czas jest jedyną rzeczą, której nie można kupić. Dlaczego tak głupio go tracimy?

Mam już jeden wpis o tym dlaczego już na nikogo nie czekam,  ale temat jest na tyle ważny i powracający w rozmowach z Wami, że czuję potrzebę poszerzenia.

Bo kwestia czekania dotyczy nie tylko tych długich minut przy kawiarnianym stoliku, kiedy czekamy na spóźniającą się po raz enty przyjaciółkę.

Dla tych, którzy czekanie mają we krwi, zupełnie jak ja przez całe lata, te minuty rozciągają się w godziny, dnie, tygodnie i miesiące.

To zawsze jesteśmy my, bo nam zależy bardziej, nie?

Czekamy przy telefonie, bo on obiecał zadzwonić. To kiedyś, jak nie było komórek. Za oknem piękny letni dzień, ale nie wyjdziemy, bo przecież przegapimy. Czekamy na umówionym miejscu, bo tylko my jesteśmy punktualnie, reszta ma to w nosie. Czekamy w autokarze, bo część grupy ma wyrąbane i jeszcze siedzi w sklepie. I tak dalej.

Byłam mistrzynią czekania.

Na przyjaciela, który wyjeżdżał w czasach socjalizmu na atrakcyjne, zagraniczne wakacje i po powrocie opowiadał mi jak było fajnie. Jakoś nie miał pomysłu żeby zabrać mnie ze sobą, a ponoć był bardzo zakochany.

Na narzeczonego, który zawsze miał jakiś drugi termin do zdania we wrześniu, więc nie mógł wyjechać na całe, studenckie wakacje, bo musiał się uczyć. Więc ja, z moimi zdanymi wszystkimi egzaminami, kiblowałam w mieście, zamiast jechać w plener bez niego.

Na męża, który miał w pracy przedłużające się zebrania z gatunku tych, na których prezes zerka na zegarek o 20 i mówi „ok, żona dzieci położyła, możemy kończyć zebranie”.

Czekamy. Na chłopaków, mężów, kochanków. Bo zawsze są ważniejsze sprawy niż bycie z nami. Himalaje do zdobycia, mecze do obejrzenia, rejsy do popłynięcia. Całkiem spora część facetów deklarując, że chcą z Tobą mieć dom i rodzinę, zapomina dodać, że ten dom jest im potrzebny do tego, żeby mieli skąd wychodzić i dokąd wracać. A ty masz być wypoczynkiem wojownika.

Aż pewnego dnia miarka się przebiera. Słuchasz piosenki Alicji Majewskiej i przy słowach „bo męska rzecz być daleko, a kobieca wiernie czekać” czujesz narastającą furię. Trafia cię dziki szlag. Po gardło masz roli kapłanki domowego ogniska i mieszania chochlą w garach. Po dziurki w nosie męskiej beztroski i słodkiej pewności, że dzieci zaopiekowane, zakupy zrobione, kot nakarmiony, bo przecież Ty jesteś.

Ukochana i najważniejsza, ale nie tak ważna jak żagle, latanie, motor, albo kariera w korpo. Oglądasz „Włamanie na śniadanie” i utożsamiasz się z bohaterką. Wychodzisz, wyjeżdżasz, znikasz.

Stop. Przewińmy do tyłu i spróbujmy znaleźć to miejsce, w którym popełniłyśmy błąd. Najprawdopodobniej będzie to ten punkt w czasie, kiedy uznałyśmy, że NASZE życie, plany, marzenia i projekty należy podporządkować ZWIĄZKOWI. Tak bardzo kochamy, że myślimy, że to wystarczy za dwoje.

Nie wystarczy, nigdy nie wystarcza. Nawet miłość Rhetta Butlera do Scarlett wyczerpała się w końcu. I mimo czytania „Przeminęło z wiatrem” po raz piętnasty, z nadzieją na inne zakończenie, ono jest zawsze takie samo.

Do miłości, jak do tanga, trzeba dwojga. Do zdrowego związku trzeba partnerstwa, a nie poświęceń jednej strony. Dom to ludzie, a nie ściany. Mężczyzna, na którego wiecznie czekasz, może być fajną opcją, jeśli w gruncie rzeczy drażni cię w domu męska obecność, a lubisz mieć status żony czy stałej partnerki. Są takie kobiety. Wychodzą najczęściej za marynarzy.

Jeśli jesteś na początku drogi, dobrze się zastanów ile godzin, tygodni, miesięcy i lat jesteś w stanie spędzić na czekaniu. Bo być może doczekasz się dnia, w którym twój drogi zmarły związek doświadczy rezurekcji. Gdyż mężczyźni tego typu, w okolicach 50-tki, kiedy opadają im już skrzydełka i inne ważne dla życia organy, doznają nagłego oświecenia i zaczynają doceniać wartości rodzinne. Gratulacje. Właśnie przeczekałaś swoje życie.

Tym, które mają nieodpartą skłonność do tego typu mężczyzn, i trafią na przypadki skrajne, gorąco polecam dwie pozycje książkowe „Miłość z kamienia „ Grażyny Jagielskiej i „Od początku do końca” Olgi Morawskiej. Bo cena za czekanie bywa bardzo wysoka.

Nie czekaj, żyj.

 

6 komentarzy
  • Ela Kos
    Posted at 09:28h, 27 lipca Odpowiedz

    Śmiem dodać, że to dotyczy nie tylko związków. Czekanie jest be.Dobrze, że napisałaś ten post. (I wszystkie inne). Pozdrawiam serdecznie.

    • Wiedźma Radzi
      Posted at 10:27h, 27 lipca Odpowiedz

      To jakiś dziwny nawyk, chyba ze szkoły, kiedy się czekało na wakacje :-).Dzięki, pozdrawiam również 🙂

  • Wiedźma Radzi
    Posted at 20:06h, 30 lipca Odpowiedz

    O, bardzo mi miło, pozdrawiam 🙂

  • Amanda
    Posted at 13:47h, 05 grudnia Odpowiedz

    A trele-srele-morele oczywiście swoje. Wkurza mnie ten dziad już na profilu. Stary, to wnuki bawić a nie filozofie uprawiać na facebooku oderwane od rzeczywistości. Dojrzałość u przeciętnego faceta to jak balet u słonia … 🙂

    • Wiedźma Radzi
      Posted at 15:33h, 05 grudnia Odpowiedz

      Mówisz o Grzesiu? Ciekawa postać 🙂 Ja tam go lubię, zabawny jest. zawsze to warto mieć głos drugiej strony

      • Amanda
        Posted at 17:23h, 05 grudnia Odpowiedz

        Tak, pod warunkiem, że ,,druga strona” wiecznie kogoś nie deprecjonuje i nie pisze teorii wyssanych z… no nie z głowy 🙂 Lubię dyskusje ale jak jest z kim.

Post A Comment