20 cze Tańczę po niebie
Ponieważ ostatnio jestem jakoś bardzo przychylnie nastawiona do rodzaju męskiego, to jeden sympatyczny kolega, korzystając z mojej chwili słabości, zaproponował mi napisanie felietonu z nurtu psychologii pozytywnej, czyli „co zawdzięczamy facetom”.
Na takie propozycje to ja się rzucam jak wilk na ananasy, bo psychologia pozytywna jest obecnie w cenie i można wstawiać nawet lokowanie produktu a nikt się nie zorientuje w tym morzu głasków.
No i tak sobie siedzę i myślę. Chodzę i myślę. Tańczę i myślę. Wiadomo, słyniemy z multitaskingu.
Co zawdzięczam mężczyznom? Oprócz, oczywiście, dzieciątka, pamiątki po naszych piątkach i tej drugiej dzieciny, którą los na pociechę mi dał za kolejną pomyłkę dwóch ciał.
No więc po pierwsze.
Niezwykłą wprost umiejętność spełniania oczekiwań. To tatuś. Ćwiczone przez całe dzieciństwo i młodość.
Oczekiwania to ja po prostu pojmuję w lot i spełniam jak złota rybka trzy życzenia. Chyba, że mi się znudzi, to facet ląduje jak ta chciwa baba nad korytem. I przez resztę życia zastanawia się, co właściwie poszło nie tak.
Ale sprawiedliwie dodam, że tacie zawdzięczam też miłość do książek i upodobanie do dobrej liryki. No i narty, moja miłość.
Dziadkowi Tatry i zamiłowanie do dyskutowania do upadłego.
Po drugie.
Zdolność do bycia wieloma kobietami naraz. Matką, żoną i kochanką. A do tego kucharką, dietetyczką, pielęgniarką, sprzątaczką i opiekunką do dzieci. Własnych i sąsiedzkich. Mąż mojej przyjaciółki MNIE pytał, gdzie też w piątek po południu jego syn ma dodatkowe zajęcia.
Po trzecie.
(Uwaga, wkraczamy w nurt psychologii pozytywnej, będzie lokowanie produktu.)
Latanie. Najpiękniejszy sport świata, ogromna gama przeżyć i najlepsza na świecie zabawa. To sympatycznym kolegom.
Tańczyłam z nimi po niebie i w Saint Hillaire na najfajniejszym pod słońcem festiwalu. To były magiczne chwile.
No i w ogóle zabawę. Bo bawić to się sympatyczni koledzy potrafią, a my często zapominamy jak się to robi, przytłoczone nadmiarem obowiązków.
Po czwarte.
Ekstremalne stany emocjonalne. Euforia i kosmiczny wprost wkurw. Kolejka górska w dni powszednie i od święta. Gdyby nie faceci, to pewnie żyłabym sobie na zen polanie i umierała z nudów. A tak, drobna sprzeczka i filiżanki potłuczone, a felietonik na bloga gotowy. Krew żywiej krąży, człowiek wie, że żyje.
Po piąte.
Przyzwoitą kondycję. To mąż. Ofiarnie znoszący moje fochy rowerowe i histerie skiturowe. Od „Po coś mnie tu zabrał?!”, do „Boże, jak tu pięknie!!!”
Generalnie, mężczyźni mojego życia są mi inspiracją, czasoumilaczami i najlepszymi przyjaciółmi. Bywają oparciem.
Dodają kolorów codzienności i wyciągają z różnych czarnych dziur, kiedy ciemno i straszno.
Nie wiem, kiedy Dzień Chłopaka, ale
dziękuję
kochani.
M
Posted at 13:04h, 20 czerwca,,Bo bawić to się sympatyczni koledzy potrafią, a my często zapominamy jak się to robi, przytłoczone nadmiarem obowiązków.” Zobaczylibyśmy jakby to było z tą zabawą w proporcjach (i w odniesieniu do kobiet i do mężczyzn) jakby podział obowiązków był faktycznie sprawiedliwy (nie koniecznie zaraz 50/50, ot sprawiedliwy). Prawo jest takie, że jak jeden zdejmuje drugiemu obowiązki z głowy, to ten drugi ma czas i obojętnie, czy to kobieta, czy mężczyzna. Tak samo, jak niepracujące kobiety mają czas na bzdety, typu paznokcie co tydzień, łażenie i przewracanie w bułkach po sklepach, bo mężczyzna zdejmuje im z głowy pracę (do czasu). I nie chodzi mi o bezsensowne umartwianie się, typu codzienne obiadki i odkurzanie co godzinę a o normalne obowiązki związane z tym, że się ma pracę, dom, czy dzieci albo zwierzaki. Jak ktoś robi wszystko i za siebie i za kogoś, to ciężko znaleźć czas na zabawę, zamiast być normalną częścią życia, to staje się ona luksusem… A jeszcze ta wszechobecna polska kultura umartwiania się z KK wpierniczającym się we wszystkie aspekty życia i dyktującym jak masz żyć na czele, to jeszcze dodatkowa kwestia.